#5
autor: Revirell
Przez całą drogę dreptała bok w bok z Płomieniem, niby nierozłączny cień. Tyle tylko, że ów cień był strasznie ruchliwy i niemalże przez cały czas trajkotał, a to o zmieniającym się krajobrazie, wyrażając swój zachwyt górskimi pejzażami, a to komentując słowa oraz zachowanie towarzyszy, od czasu do czasu rzucając tekstem tak suchym, iż Rudzielec mógł poczuć się jak w rodzinnych stronach, gdzie ciężko było o choćby kroplę wody. Kwestię swojego przewodnictwa pomijała, najwyraźniej akceptując taki stan rzeczy, z resztą przyszywany wnuk całkiem szybko rozwiązał problem przywództwa… Co prawda inaczej to sobie wyobrażała, ale póki było skuteczne i dwójka nowopoznanych basiorów nie narzekała, było chyba całkiem dobrze. Truchtała więc lekko, z niewymuszoną gracją, kołysząc nieco wyżej zadartym ogonem. Rozglądała się przy tym z nieskrywanym zainteresowaniem, wodząc wzrokiem po nierównościach terenu, skalnych półkach i zmieniającej się roślinności. Jako medyk, przywiązywała ogromną wagę do ziół występujących w danej lokacji, toteż ucieszyła się, ujrzawszy zróżnicowane gatunki. Nie tylko te lecznicze.
Gdy podróż dobiegła końca, a część wschodniego pasma niosła wyraźną woń watahy, Kruczyca wskoczyła na jeden z większych kamieni, by obróciwszy się kilkukrotnie wokół własnej osi, pacnąć na zadzie. Moment tak siedziała, wodząc wzrokiem po samcach, nim wysunąwszy przed siebie przednie kończyny, zaległa. Jedno z małych uszu poruszyło się w odpowiedzi na pytanie Srebrnookiego i następujące po nim odpowiedzi basiorów. Czy ona miała jakieś plany? Och, chyba nie.
- Dobry pomysł, powinniśmy wiedzieć, czy mamy sąsiadów. Nowe osobniki też mile widziane, w końcu im nas więcej, tym większe szanse na utrzymanie terenów. – I mniejsze na utrzymanie porządku w szeregach… Na tę myśl wadera nieznacznie zmarszczyła nos. Może i była – pomimo marnego wzrostu – zaprawiona w bojach, jednak obecna kondycja wciąż była daleka od tej z minionych lat. Ach, te czasy, kiedy była w stanie powalić niejednego samca…
- Ej, w ogóle to powinniśmy jakoś na siebie mówić. Wiecie, na swoją grupę, bo potem ktoś się zapyta: „No, to jak się nazywacie?”, a wy odpowiecie „Eee… Ładna pogoda”. Trochę tak… Ten, no, głupio. Może… Iskry? Czy coś. Cokolwiek. O, cokolwiek to też lepsza nazwa, niż jej brak. Jakieś propozycje? I jakieś... Zasady by się zdały. Tak, zasady. Nie będzie ich wiele. Nie, żebym przepadała za całkowitą dezorganizacją, ale daję wam wolną łapę. Wierzcie w co chcecie. Róbcie co chcecie. Tylko... Starajcie się nie wdawać w konflikty. Przynajmniej na razie. Jest nas wciąż zbyt mało, także spokojnie. I pamiętajcie, że jeśli ktoś tknie jednego z nas, to cała reszta dokona zemsty. Bo może nie widać, ale ja to mściwa jestem, tak. Zdrady też nie toleruję. Nie, żebym chciała was trzymać na siłę, ale jeżeli ktoś zniknie bez mojej zgody... – Paplała trochę bez ładu i składu, skrycie marząc o drzemce. Nawet nieświadomie zniżyła łeb, by ostatecznie ułożyć go pomiędzy przednimi łapami. Nie pozwoliła jednak porwać się Morfeuszowi, zachowując pełną świadomość i oczekując reakcji towarzyszy.