#10
autor: Lotar
Początkowo Malakai'owi odpowiedziało jedynie głuche milczenie, lecz wkrótce potem czarnowłosy samiec skinął łbem w niechętnym geście aprobaty, by następnie wstać bez słowa i ruszyć przed siebie. I... to tyle? Czy Lotar zamierzał tak po prostu odejść? Porzucić swych dotychczasowych towarzyszy podróży? Czyż szczerość przyjaciela nie powinna uchodzić za jedną z najbardziej cenionych cnót?
Niespodziewanie jednak złotooki przystanął po kilku krokach, po czym zerknął przez ramię w kierunku białego kompana.
- Rusz się, dość tego leniuchowania. Pora wreszcie zapewnić watasze suty posiłek. - oświadczył z minimalnym, nieco zadziornym uśmiechem rozświetlającym jego zazwyczaj ponure lico. Najwyraźniej oferta została przyjęta.
Lotar postanowił kroczyć wzdłuż rzeki, idąc zgodnie z jej nurtem. Pomimo chłodnej pory roku, a co za tym idzie raczej nikłego pragnienia, liczył, że wraz z Malakai'em w końcu zastaną jakiekolwiek zwierzę lub chociaż trop, który doprowadziłby głodnych drapieżców wprost do potencjalnych ofiar. Z każdym kolejnym metrem szum wodospadu cichł nieznacznie, lecz wartki strumień nadal pieścił uszy swym kojącym pomrukiem. Błotniste, rozmiękłe podłoże nie ułatwiało jednak wędrówki, zaś zimny, niekiedy porywisty wiatr zdawał się wręcz drwić z myśliwych, często włażąc pod ich futra i wywołując nieprzyjemne dreszcze. Wkrótce jednak, po ponad pół godzinie żmudnej tułaczki, ten sam wiatr przyniósł z sobą zapach, którego wilki tak rozpaczliwie wyczekiwały. Gdzieś w pobliżu niewielkie stadko saren obozowało sobie w najlepsze, być może nawet tuż przy samej rzece. Rzuciwszy Malakai'owi wymowne spojrzenie, Lotar zniżył łeb ku ziemi, by następnie w tej pozycji kontynuować poszukiwania. Od tej pory obaj myśliwi musieli zachować niezwykłą ciszę, coby przypadkiem nie spłoszyć ich potencjalnego posiłku.
Nie minęło nawet kilka dłuższych chwil, nim ostatecznie dotarli do punktu, z którego bez problemu dostrzec mogli rzeczoną gromadkę kopytnych. Tymczasem gąszcze lasu bez trudu skryły sylwetki drapieżników, zaś wiatr wiejący ich w kierunku znacznie ułatwił im całkowite zamaskowanie swej obecności. Pozostało jedynie wybrać odpowiednią ofiarę...
Stadko liczyło pięcioro na oko raczej zdrowych osobników, w tym dwóch młodych samców, matkę z około półrocznym koźlęciem oraz drugą, w sile wieku samicę. Jako jedyna przednie kończyny zanurzone miała w rzece, podczas gdy reszta spokojnie odpoczywała sobie na zwilgotniałym podłożu. Część leżała, część skubała trawę... Tylko pełne energii rogacze niekiedy szturchały się zaczepnie.
- Sugestie? - zagaił szeptem, każdej z potencjalnych ofiar poświęciwszy kilka dłuższych spojrzeń. W zasadzie każda z nich nadawała się na smakowity posiłek. Chociaż koźlę bez dwóch zdań stanowiło najłatwiejszy cel, oczęta Lotara bardziej skupione były na osobnikach dorosłych. Nie pogardziłby soczystym młodzikiem, owszem, aczkolwiek im większa sarna, tym więcej mięsa... Wspólnymi siłami wilki powinny bez żadnego problemu powalić dojrzałą jednostkę, uzyskując tym samym znacznie obfitszą nagrodę. Oczywiście o ile dogonią swój obiadek... Być może warto zaryzykować i jeszcze bardziej zmniejszyć odległość dzielącą ich od ofiar? W innym wypadku mieli do nadrobienia spory dystans.