#10
autor: Ethnenn
Dla samej wilczycy tak jak Lotar zauważył, oczywiste nie było to ani trochę. Owszem słyszała nocne wycie, ale nigdy nie miała okazji spotkać właściciela głosu, tak też wątpliwości nie miały się jak zakorzenić. Opanowała zdenerwowanie i usiadła i patrząc intensywnie na oblicze basiora, czekając dalszych wyjaśnień, ale teraz nie podchodziła bliżej, ulokowała się w takiej odległości w jakiej się znajdowała.
„Koślawej abominacji” - użyte określenie ją rozbawiło, gdyż wyobraziła sobie jak Dagos, najbardziej porywczy z ich czwórki, słyszy takie słowa „ ciekawe czy pieśniarz uszedł by z życiem i wszystkimi kończynami ” wyglądał na pewnego siebie wojownika, ale czy miałby szanse z furią znieważonego brytana. Przekrzywiła łeb szacując szanse wilka i psa, kiedy z bezproduktywnych, choć przyjemnie rozpraszających rozmyślań wyrwało ją kolejne zdanie.
„Dumni i nieposkromieni”, cóż jak dla niej, nie był to argument. Wszyscy tacy byli, to, że słuchali Pana było ich wyborem, każdy z braci jak jeden, był by w stanie zmiażdżyć jego głowę w szczękach, bez mrugnięcia okiem, ale nie robił tego bo nie chciał.
„Wolni” - tu Złotooki ruszył właściwą strunę i myśli rudej zatrzymały się na dłużej. Tak, nie musiała robić tego, czego od niej wymagano, mogła gnać przed siebie, aż łapy odmawiały posłuszeństwa i brakowało tchu. Żyjąc wcześniej nigdy nie zdarzyło jej się prawdziwie zmęczyć, polowanie dostarczało emocji, czasem było wykańczające, ale tylko podczas walki, nawet gdy musiała odpoczywać by rany się wygoiły, brakowało jej wyzwań i wysiłku. Wciąż jednak w przemowie nie znalazła konkretów, więc cierpliwie czekała kontynuacji wypowiedzi.
Gdy Lotar zaczął mówić o obroży, którą miała na szyi, wysłuchała uważnie i po zastanowieniu odparła
- W większości masz rację - niechętnie, ale przytaknęła. Nie raz widziała jak inne psy były za nią wiązane - Ale w przypadku naszej czwórki, to coś więcej. To oznaka statusu, który posiadaliśmy my myśliwi, po za tym jest całkiem przydatne, osłania moją szyję w trakcie walki - mówiła jednak spokojnie, z dystansem, brakowało początkowego rozbawienia.
Najwyraźniej Kruczy, rozumiał jej zagubienie, ponieważ kontynuował łagodnie. Cały czas jednak nie podając niezbitego dowodu, przemowa chociaż ładna i podobało jej się jak basior ją wygłaszał, nie wnosiły nic specjalnego do aktualnej wiedzy samicy. Słuchając i wyczekując pointy, dryfowała we własnych myślach i wtedy olśniło ją jak prosto można się przekonać czy samiec miał racje. Spróbowała wietrzyć, ale pechowo stał teraz pod wiatr. Nie myśląc zbyt wiele, znów podeszła do wilka, wetknęła kufę w sierść na jego barku i wciągnęła głęboko powietrze. Takie banalne rozwiązanie, że też wcześniej upewniła się, że on jest z gatunku szarych a nie wpadła, by zastosować to do siebie. Gdy zebrała dość informacji, odwróciła łeb i wcisnęła nos we własną sierść, nie zastanawiając się nawet, że najpierw bez ceregieli wpakowała się w przestrzeń osobistą czarnego basiora, a potem odsłoniła kark, przed obcym i jakby chciał ją zaatakować, była by na starcie na gorszej pozycji. Zaaferowana, nawet nie patrzyła reakcji wilka.
- Psiakrew, jestem śpiewakiem ! - Wykrzyknęła gdy prawda uderzyła w nią z całą swoją mocą, ponieważ jedno to podejrzewać i mieć wątpliwości, a drugie to mieć niezbity dowód.
Usiadła ciężko, kładąc uszy na boki, gdy umysł zagalopował się w wizualizacji możliwych konsekwencji ucieczki. Nie to, żeby już pędziła w drogę powrotną, ale miała alternatywę, była przekonana, że może powrócić ze „spacerku, który niechcący się przedłużył” a tu się okazuje, że nie ma dokąd, że stała się bezdomnym wyrzutkiem. Dermont raz uciekł panu wybierając się do dziewczyny w okolicy, jak wrócił dostał połajankę i dodatkowych kilka lekcji posłuszeństwa, ale wychodziło na to, że ona była przygarniętym dzikim zwierzęciem. W tym przypadku nie będzie taryfy ulgowej i wyjaśnień, srogo zawiodła ich zaufanie. Takie przewinienie bliższe było zdradzie, niż niewinnemu włóczeniu się. Jeżeli pojawi się w domu, bieg wydarzeń jest łatwy do przewidzenia. Pan da rozkaz barciom, niewykluczone, że dla pewności wszystkim trzem, bo jeden na jednego, wynik byłby nie pewny. Był tylko dwunogiem, nie miał pojęcia o honorze i oddaniu, nie zrozumiałby, że brata by nie raniła, ale pewnie przewidział by jej ucieczkę, zawsze była szybsza od brytanów. Może od razu zrobił by nagonkę, przed mordowaniem łaciatych nie miała by żadnych obiekcji, zawsze działali jej na nerwy, ale prędzej czy później zapędzili by ją wprost na czarne mastiffy lub w ślepy zaułek, gdzie czekali by wsparcia. Zamknęła oczy i wszystkie rozterki od zagubienia po wyraźną antypatię do gończych, można było wyczytać na pysku wilczycy, który przemawiał jak otwarta księga. Oczyma wyobraźni widziała jak gardło i kark miażdżą jej szczęki jednego z dawnych towarzyszy… nie będzie się bronić, bo jakże mogła by ranić własne rodzeństwo, przecież nawet jeśli właśnie dowiedziała się, że nie jest psem, to nic nie będzie wstanie zatrzeć wspólnych lat. Tłumacząc się, jedyne co dała by najbliższym, to wątpliwości i bolesną rozterkę po otrzymaniu rozkazu, a może powód do buntu przeciw panu, walkę z innymi psami i śmierć za nieposłuszeństwo.
Nie, lepiej by bracia uważali ją za wiarołomną zdrajczynie, a ona musi dopilnować by ich drogi nigdy się nie skrzyżowały. Jeśli zaś, los zapragnie inaczej, niech wypełnią zadanie bez wątpliwości i żalu, bez ciężaru w sercu. Kolejny głęboki wdech, nie należała do wpadających w rozpacz, życie wymagało działania, pogodzona z sytuacją otworzyła oczy.
- Czy jest tu dość bezpiecznie, by zostać ? – zapytała, dodając po chwili namysłu - na dłużej …
by Płomień
"... My compass has broken ... My past breathes down my neck ...
When winter descends if I try, can I find solid ground or am I just wasting time? "
Mark Jansen